Formuła 1 - podsumowanie sezonu wzlotów i upadków
Treść
Zakończony w niedzielę kolejny sezon mistrzostw świata Formuły 1 dowiódł  dobitnie, że w sporcie, tak jak i w innych dziedzinach życia, trzeba zawsze  korzystać z nadarzających się okazji, bo te więcej mogą się nie powtórzyć.  Niestety najboleśniej, bo na własnej skórze, odczuł to Robert Kubica i jego były  już zespół BMW-Sauber. 
Rok wcześniej Polak walczył o trzecie miejsce  w klasyfikacji generalnej mistrzostw. Miał spore szanse, bo jeździł doskonale,  regularnie kończąc wyścigi w ścisłej czołówce, wiele razy na podium. I kiedy  wydawało się, że może osiągnąć historyczny sukces, szefostwo teamu powiedziało  "pas". Skupiło się na przyszłości, na rozwoju bolidu, którym w sezonie 2009  miało nadzieję zaatakować sam szczyt i powalczyć o tytuł. Kubica nagle został  sam, bez pomocy, którą paradoksalnie otrzymał borykający się z wielkimi  problemami jego kolega z zespołu - Nick Heidfeld. BMW zrobiło wszystko, by  Niemiec odbił się od dna, krakowianina odstawiając na boczny tor. Zawile przy  okazji tłumaczono, że to wszystko dla lepszego jutra, jutra, w którym pojawi się  tak wiele nowości i zmian, że przygotowania trzeba zacząć wcześnie. Tym też  włodarze ekipy z Hinwil się potem chwalili. Głos Kubicy ciągle powtarzającego,  że nadarzające się szanse trzeba wykorzystywać, bo mogą się nie powtórzyć, do  nich nie trafiał. Jak się okazało, Polak miał stuprocentową rację. BMW swą  historyczną szansę zaprzepaściło i w przyszłym roku w Formule 1 już go nie  będzie. 
Sezon 2009 niósł ze sobą rewolucyjne wręcz zmiany w aerodynamice, do  użycia wracały opony typu slick, wreszcie pojawiał się kontrowersyjny i budzący  sprzeczne odczucia system odzyskiwania energii kinetycznej. BMW przyjęło KERS  owacyjnie, prace nad nim rozpoczęło bardzo wcześnie i przed pierwszym wyścigiem  miały być tak zaawansowane, by konkurencję zostawić w tyle. Nic bardziej  mylnego. Na dodatek okazało się, że przeciwnicy, szczególnie ci dotychczas  niedoceniani, przygotowali się o klasę lepiej do rywalizacji. Brawn GP, Toyota i  Williams, wykorzystując luki w przepisach, zastosowały w swych bolidach podwójne  dyfuzory, które dały im przewagę nad resztą stawki. Przeciwnicy, początkowo  oburzeni i ślący protest za protestem, gdy przekonali się, że muszą zakasać  rękawy i wziąć się ostro do pracy, uczynili to. Skutecznie. Szczególnie Red  Bull, który doszlifował auto znakomite. BMW długo było w lesie, nie potrafiło  dogonić konkurentów. Miast snuć ambitne plany o podboju mistrzostw, zespół  zaczął zastanawiać się, jak wybrnąć z kryzysu i w ogóle zachować twarz. W lipcu  szefostwo koncernu zadecydowało, że z końcem obecnego sezonu wycofa się z  Formuły 1. To był kres marzeń. Z drugiej strony obaj kierowcy otrzymali wolną  rękę w poszukiwaniu nowych pracodawców, co akurat dla nich złe nie było. Przede  wszystkim dla Kubicy mającego w świecie F1 wyrobioną markę. Polak zaczął być  łączony z Ferrari, McLarenem, Brawn GP, Toyotą, wylądował tam, gdzie zaczynał  przygodę z najsłynniejszą serią wyścigową świata - w Renault. W barwach  francuskiej stajni odbył pierwsze w życiu testowe jazdy bolidem F1 i okrężną  drogą, przez BMW-Sauber, do niej wrócił.
W całym tym kiepskim obrazie sezonu  dla Polaka przegranego, pełnego rozczarowań, zdarzył się jeden przebłysk. W  Grand Prix Brazylii, przedostatniej eliminacji mistrzostw, zajął drugie miejsce  - pierwszy i jedyny raz w roku plasując się na podium. To był dowód nie tylko  jego umiejętności, ale i mądrości taktycznej pokazanej podczas sesji  kwalifikacyjnej. Ogółem jednak rok był zły, bardzo zły. W 2008 r. Kubica wygrał  wyścig (w Kanadzie), łącznie siedem razy finiszował w czołowej trójce. W  zaledwie czterech eliminacjach był poza punktowaną ósemką, a w klasyfikacji  generalnej uplasował się na czwartej pozycji, choć gdyby nie wspomniane decyzje  zespołu, byłby trzeci. Zdobył aż 75 punktów. A teraz? Jedno podium, pięć  punktowanych lokat, 17 punktów na koncie i czternaste miejsce w cyklu. W  przyszłym roku ma być... lepiej. Tak przynajmniej uważa sam Polak, tak  przekonuje jego nowy pracodawca. 
Dla Renault zakończony w niedzielę sezon  był równie kiepski, a może nawet gorszy. W klasyfikacji konstruktorów zespół  przegrał m.in. z BMW-Sauber, choć jego lider Fernando Alonso uplasował się wyżej  od Kubicy i Heidfelda. Hiszpan nie miał jednak wsparcia, zdobył wszystkie (!)  punkty dla ekipy. Były mistrz świata często dawał do zrozumienia, że nie  dysponuje bolidem konkurencyjnym, pozwalającym mu włączyć się do walki o wyższe  cele. Cieniem na francuskiej stajni położyła się również skandaliczna afera z  ustawieniem wyniku ubiegłorocznego wyścigu w Singapurze; przez moment wydawało  się nawet, że może zostać dożywotnio wykluczona z Formuły 1. Skończyło się na  surowych sankcjach osobowych i karze w zawieszeniu dla zespołu. Na te wiadomości  czekał m.in. Kubica, bo od nich uzależniał swoją przyszłość. Teraz Polak ma  nadzieję, że team będzie chciał zatrzeć negatywne wrażenia w sposób najlepszy z  możliwych, czyli przez sportowy sukces. To zresztą obopólna wiara, bo zarówno  kierowca, jak i jego szefowie nadają na tych samych falach i liczą na owocną  współpracę. Jedni i drudzy chcieliby, żeby Renault wróciło na dawne tory i znów  włączyło się do walki o mistrzostwo świata. Kiedyś zdobywało go z Alonso, teraz  motorem napędowym ma być Kubica. 
Sezon 2009 był również wielką porażką  Ferrari i trochę mniejszą McLarena. Dotychczasowi wielcy, mocarze absolutni,  zaniedbali przygotowania, nie odrobili zadań domowych i później w pośpiechu nie  zdołali nadrobić zaległości. Ekipa z Maranello przeżyła na dodatek dramat  związany z wypadkiem Brazylijczyka Felipe Massy, nie znalazła godnego następcy.  Przygoda z Włochem Giancarlo Fisichellą okazała się totalnym niewypałem.  
Zmagania zdominowali inni: Brawn GP i Red Bull-Renault. Szczególne wrażenie  wywarły sukcesy Brytyjczyków, których w ubiegłym sezonie w F1 w ogóle nie było.  Pojawili się w miejsce Hondy, wykupując jej cały inwentarz. Okazało się, że  geniusz Rossa Brawna, fenomenalnego inżyniera, w połączeniu z pracą całego  zespołu i talentem kierowców przyniósł mieszankę wybuchową. Jenson Button, w  2008 r. wlokący się w ogonie stawki, notujący na koncie klęskę za klęską, a w  zimie w ogóle niepewny swej przyszłości, wygrał sześć z siedmiu pierwszych  eliminacji i zdobył tytuł mistrza świata! Wykorzystał swoją szansę, podobnie jak  uczynił to zespół. W końcówce Brytyjczyk odparł ataki asa Red Bulla - Sebastiana  Vettela. Talent Niemca eksplodował z niesamowitą siłą, choć po drodze  przytrafiły mu się błędy wynikające z młodzieńczej fantazji i braku  doświadczenia. Nie sposób też nie wspomnieć i nie pochwalić weterana F1,  Brazylijczyka Rubensa Barrichello, który został trzecim kierowcą świata i  udowodnił, że w wieku 37 lat też można jeździć fantastycznie szybko. 
Sezon  2009 jest już historią, teraz nadszedł czas transferowych ruchów, dopinania  składów i budowania bolidów, które mają przynieść sukces w przyszłości. Czyli w  roku kolejnym. 
Piotr Skrobisz 
"Nasz Dziennik" 2009-11-03
Autor: wa