Po premierze "Czarodziejskiego fletu" w Łodzi
Treść
Najnowsza inscenizacja tej popularnej opery Mozarta została zrealizowana w konwencji snu Tamina. Jest to sen, gdzie baśniowa fantastyka przenika mroczną makabreskę, a liryka łączy się z humorem. Widz ma wrażenie, jakby oglądał opowieść z pogranicza rzeczywistości i bajki. Akcja rozpoczyna się już podczas drugiej części uwertury, na środku sceny obrotowej na stole operacyjnym w otoczeniu bezcieniowych lamp operacyjnych i dworu Sarasta leży uśpiony Tamino, który po chwili wstaje, by zacząć, zgodną z librettem, ucieczkę przed potężnym wężem. Tego po chwili unieszkodliwiają Trzy Damy z dworu Królowej Nocy. Zanim dotrzemy do finału, gdzie - jak chce tego Mozart - królować będzie mądrość i czysta miłość, musimy wraz z bohaterami akcji przebrnąć przez nie zawsze czytelne epizody i symbolikę oraz próby groźnych żywiołów: ognia, powietrza i ziemi. Reżyser uruchomił niemal całą maszynerię łódzkiej sceny. Część akcji toczy się na obrotówce, wózki najezdne wynoszą z głębi zascenia poszczególne sceny i epizody. Uruchomione też zostały zapadnie i całe możliwe oświetlenie. Z góry zjeżdżają też niektóre elementy scenografii. Wszystko to miało w założeniu umożliwić płynne przenoszenie akcji z miejsca na miejsce. Ale tak się nie stało, zabrakło tak ważnej tutaj dramaturgicznej zwartości, rozbijanej właśnie przez te wędrujące elementy scenografii, których mechanizmy do najcichszych nie należą. Mimo tych utyskiwań nie można odmówić zrealizowanej z rozmachem inscenizacji wizualnej efektowności. Na uznanie zasługuje też wyraziste opracowanie przez reżysera poszczególnych postaci, które budowane są z logiki emocji. Nie opuszczało mnie tylko przez cały spektakl wrażenie, że tak bogaty sen musi jednocześnie być dla Tamina męczący! Z całej obsady najlepsze wrażenie pozostawili panowie: dobry wokalnie i świetny aktorsko Przemysław Rezner - jako urwisowaty ptasznik Papageno, i Dariusz Stachura - zagubiony, nieszczęśliwy Tamino. Obaj panowie stylowi w śpiewie i frazie. W partii posągowego Sarastra (odzianego w fatalny kostium) dzielnie dotrzymywał im kroku Grzegorz Szostak, dysponujący pięknie brzmiącym, w każdym rejestrze, basem. Świeżość i lekkość wniosła do stylowo śpiewanej partii Paminy Dorota Wójcik, której kreacja miała dziewczęcą subtelność. Świetna była Agnieszka Makówka - w partii przerysowanej, z woli reżysera, ale jednocześnie urokliwej Papageny. Zgrany zespół Trzech Dam stanowiły: Maria Szczucka, Małgorzata Borowik i Jolanta Bibel. Joanna Woś w partii Królowej Nocy, jak zawsze imponowała czystością i precyzją koloraturowych pasaży, ekspresją i muzyczną kulturą. Łukasz Borowicz stojący gościnnie przy dyrygenckim pulpicie starał się, by był to Mozart o dobrze rozłożonych akcentach dynamicznych, ujmujący prostotą, elegancją i przejrzystością. Niestety, nie zawsze i nie wszystko udało mu się osiągnąć. Muzyce pod jego batutą brakowało nieco klarowności i mozartowskiej elegancji, a w wielu miejscach przydałaby się właśnie większa dynamika i bardziej wyraziste tempo. Przyznać też należy, że orkiestra niezbyt staranną grą nie pomogła mu w osiągnięciu celu. Adam Czopek W.A. Mozart "Czarodziejski flet"; reżyseria i scenografia: Waldemar Zawodziński; kostiumy: Maria Balcerek; choreografia i ruch sceniczny: Janina Niesobska. Premiera: 20 grudnia w Teatrze Wielkim. "Nasz Dziennik" 2008-12-22
Autor: wa