Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Polubić długi basen

Treść

Rozmowa z Aleksandrą Urbańczyk, pływaczką Trójki Łódź
Kilka medali, kilka rekordów kraju; niedawne mistrzostwa Polski były dla Pani bardzo udane, a czy zaostrzyły apetyty na równie dobry występ na mistrzostwach Europy?
- Medale mnie ucieszyły, czasy jeszcze bardziej. Na większości dystansów pobiłam swoje rekordy życiowe, szczególnie ucieszył mnie wynik na 100 metrów stylem zmiennym - dwunasty w historii pływania. Mam nadzieję, że to dobry prognostyk przed mistrzostwami. Jeśli poprawię te rezultaty, a może nawet tylko się do nich zbliżę, powinnam powalczyć o wysokie miejsca. To mój cel.
Kiedy w 2004 r. w wieku zaledwie 17 lat sięgnęła Pani po złoty i srebrny medal mistrzostw Europy wydawało się, że otwiera się przed Panią fantastyczna przyszłość, a wielu komentatorów zaczęło nawet porównywać Panią z Otylią Jędrzejczak...
- Może za szybko? Otylia jest fenomenem pływania, być może nigdy nie doczekamy się pływaczki na jej poziomie i o jej predyspozycjach. Oczywiście te porównania mi schlebiały, ale też wywierały dodatkową presję. Chciałam temu podołać. Nie było to łatwe. Krótki basen pozostał dla mnie przyjazny, z długim wciąż mam problem. Niby się poprawiam, krok po kroku biję rekordy życiowe, ale cały czas nie osiągam podobnych wyników.
Dlaczego?
- Jestem zawodniczką bardzo dynamiczną, dużą wagę przywiązuję do startów, nawrotów, pracy nóg pod wodą, czyli elementów odgrywających decydującą rolę na krótkim basenie. Czuję się w nich mocna. Na długim nawrotów jest mniej i siłą rzeczy przez to tracę. To jedna z przyczyn. Po zdobyciu dwóch medali ME w Wiedniu tak bardzo chciałam sprostać wszystkim oczekiwaniom, że pływanie przestało mi sprawiać radość. Spinałam się, nie potrafiłam podejść do startów na luzie. Nie cieszyłam się nimi, a to przecież podstawa. W pewnym momencie doszłam jednak do wniosku, że niekiedy trzeba zrobić krok w tył, by potem przejść dwa do przodu.
Pływanie to trudna konkurencja, monotonna, wymagająca żmudnej pracy, o której pomagają zapomnieć dobre wyniki, medale poważnych imprez. Jak się odnaleźć, gdy ich brakuje?
- Dodam jeszcze, że wszystkie dystanse, w których się specjalizuję, nie są konkurencjami olimpijskimi. Najlepiej czuję się na 100 m stylem zmiennym, tymczasem nie ma go w programie igrzysk. Nie ma też sprintów, które lubię. Od lat planuję i próbuję coś zmienić, nawet radykalnie, dotychczas bez spektakularnych sukcesów. Ale jestem uparta i nie odpuszczę. Kiedyś myślałam, że przestawię się na setkę delfinem, nie do końca wyszło i na razie z tego pomysłu zrezygnowałam. Ostatnio dużo pracuję nad techniką grzbietu i żaby i nie wykluczam, że się na nich skoncentruję. Dla wielu byłoby to sporym zaskoczeniem, ale po cichu liczę, że to może być mój sposób na olimpijski sukces w Londynie.
Pyta pan jak się odnaleźć - pomagają lata treningów, przyzwyczajenia, dyscyplina, która przyszła z czasem.
Jak długo Pani pływa, tak na poważnie?
- 15 lat, większość życia. Pływanie, co często się podkreśla, jest sportem ciężkim, monotonnym, ale pomaga kształtować charakter i to jest w nim piękne. Poprzez ból, cierpienie, radzenie sobie z przeciwnościami można pokonywać bariery, które wydawały się nie do przeskoczenia. Od pewnego czasu w Łodzi prowadzę szkółkę pływacką i mam naprawdę sporą satysfakcję, gdy widzę, jak dzieci uczą się pływać i pokonują swój lęk i słabości.
Pływanie jest dla Pani wciąż pasją, czy już bardziej zawodem?
- Nadal pasją, ale też zawodem, bo z niego się utrzymuję. Co prawda moja sytuacja nie jest fantastyczna, bo sukcesy z krótkiego basenu nie uprawniają do otrzymywania stypendium ze związku, ale jakoś sobie radzę. Muszę. Pływanie absorbuje, trzeba mu się całkowicie poświęcić, nie da się go pogodzić z innymi zajęciami.
A zatem znowu trzeba wrócić do basenu długiego, który może gwarantować nie tylko olimpijski paszport, lecz także pieniądze. Co musi Pani zrobić, by wreszcie go zmóc?
- Zacznę od tego, że wcale nie uważam basenu 25-metrowego za gorszy. U nas utarło się takie myślenie, tymczasem są na nim organizowane mistrzostwa świata i Europy, puchary świata, różne inne poważne zawody, w których startują znakomici zawodnicy. Ma jedną wadę - nie jest olimpijski i to jest niestety decydujące. Mam sporo rezerw w każdym elemencie pływackiego rzemiosła. Mogę poprawić technikę, siłę, wytrzymałość. W tym momencie dużą wagę przykładam do szlifowania stylów, które dotychczas nie były moją najmocniejszą stroną.
Ma Pani nowego trenera, to też sposób na postęp?
- Z Bartkiem Olejarczykiem znamy się już od lat, a od niedawna jesteśmy parą. Tak, wierzę, że pod jego okiem zrobię duży krok do przodu. Trenerem jest ostrym, wymagającym, ale wszystko opiera się na wzajemnym zaufaniu. Wcześniej pracowałam w grupie, na mniejszym basenie, teraz mam wreszcie do dyspozycji swój tor i treningi indywidualne. To spora zmiana, odczuwalna nowość, bo jest ukierunkowana tylko na mnie. Pływałam dużo sprintów, na maksymalnych prędkościach, czuję efekty, choć na razie współpracujemy dopiero od kilku miesięcy. Z czasem powinno być jeszcze lepiej.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2009-12-08

Autor: wa