Rostowski na łasce Merkel
Treść
Kraje peryferyjne, dla których eurostrefa nie jest tzw. optymalnym  obszarem walutowym, padają jeden po drugim pod ciężarem zadłużenia. Nowy  mechanizm antykryzysowy dla strefy euro oraz wyłączenie środków  otwartych funduszy emerytalnych z długu publicznego - o tych problemach  ma dzisiaj rozmawiać w Brukseli minister finansów Jacek Rostowski z  komisarzem ds. walutowych Olli Rehnem. Spotkanie jest związane ze  zbliżającym się szczytem przywódców Unii Europejskiej 16-17 grudnia,  kiedy to obie te sprawy zostaną ostatecznie przesądzone.
To, o  co zabiegać będzie na szczycie Angela Merkel, uderzy rykoszetem w  Polskę, i to bardzo boleśnie. Niemcy chcą mianowicie wprowadzić w  eurostrefie mechanizm kontrolowanej upadłości państw, które popadły w  spiralę zadłużenia. Do tego właśnie zmierza postulat kanclerz Merkel,  aby w ramach nowego mechanizmu stabilizacyjnego dla strefy euro koszty  ratowania niewypłacalnych krajów ponosili prywatni inwestorzy, którzy  nabyli emitowane przez te kraje wysokooprocentowane obligacje. Gdyby  Niemcom udało się przeforsować to stanowisko, koszty te, ponoszone  obecnie głównie przez Niemcy i Francję, zostałyby przerzucone na  spekulantów obracających obligacjami. Musieliby się po prostu pogodzić z  tym, że w razie niewypłacalności jakiegoś kraju poniosą straty na  obligacjach bankruta i żaden unijny fundusz stabilizacyjny im nie  pomoże. 
- Czy handlowanie obligacjami państwowymi ma być jedyną  dziedziną gospodarki, w której inwestor nie ponosi ryzyka? - pytała  retorycznie Merkel podczas debaty budżetowej w Bundestagu. Niemcy  najwyraźniej przewidują, że fundusz stabilizacyjny w wysokości 750 mld  euro, utworzony po zapaści Grecji, nie wystarczy, by postawić chwiejącą  się strefę euro na nogi.
Grecja pochłonie 120 mld euro, na ratownie  Irlandii pójdzie - jak zdecydowano - 85 mld euro. Następna w kolejce  Portugalia będzie potrzebowała ok. 90 mld euro, a już przewiduje się, że  za nią będzie Hiszpania, gdzie skala zapotrzebowania wyniesie minimum  350 mld euro.
- Kraje peryferyjne, dla których eurostrefa nie jest  tzw. optymalnym obszarem walutowym, padają jeden po drugim pod ciężarem  zadłużenia - ocenia dr Cezary Mech.
Ich długi, ulokowane w  obligacjach rozprowadzonych na rynkach finansowych, pokrywać muszą  państwa "twardego jądra eurostrefy", którym wspólna waluta przynosi  realne korzyści gospodarcze. Z 440 mld euro wyasygnowanych przez  eurostrefę na rzecz Funduszu Stabilizacji Finansowej gros pieniędzy  musiały wyłożyć Niemcy i Francja - odpowiednio 120 i 90 mld euro. A i to  okazało się za mało: eurostrefa zmuszona była skorzystać dodatkowo z  pomocy Międzynarodowego Funduszu Walutowego w wysokości dalszych 310 mld  euro. Teraz okazuje się, że środki Funduszu Stabilizacji Finansowej w  łącznej wysokości 750 mld euro mogą okazać się niewystarczające. I znów  ktoś będzie musiał dołożyć. - Strefa euro się sypie - uważa Jerzy  Bielewicz, prezes Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek".
Niemcy nie mają  na dalszy sponsoring ochoty, stąd pomysł Angeli Merkel, by koszty  ponieśli inwestorzy, którzy kupili feralne obligacje.
Dla Polski,  której dług publiczny narasta w zawrotnym tempie, zbliżając się do 800  mld zł i przekraczając 55 proc. PKB, pomysły Niemiec mogą okazać się  zabójcze. Rentowność naszych obligacji na rynku wtórnym sięgnęła już 6,2  proc. i nadal rośnie. Dopóki inwestorzy są pewni, że odzyskają  zainwestowane pieniądze - nie brakuje na nie nabywców. Gorzej, gdy ich  ufność zostanie zachwiana. Plany Merkel, jeśli ulegną realizacji,  przyniosą ten właśnie skutek. Wzrost rentowności obligacji może rzucić  nas na kolana. 
Rząd, czując, co się święci, przynajmniej na papierze  próbuje ograniczyć deficyt i wzrost zadłużenia. Chodzi przede wszystkim  o ponad 200 mld zł środków zgromadzonych w otwartych funduszach  emerytalnych, które unijna statystyka wlicza do długu publicznego. Ten  mechanizm powoduje, że stosując się do kryteriów z Maastricht, musimy  zacieśniać politykę fiskalną bardziej niż kraje, które nie  przeprowadziły reformy emerytalnej. Ma to zarówno dobre, jak i złe  skutki: z jednej strony blokuje rządowi możliwości dalszego zadłużania  kraju, z drugiej - negatywnie odbija się na wzroście gospodarczym, który  jest szczególnie ważny dla "rynku wschodzącego" jak Polska. Minister  Rostowski będzie jutro po raz kolejny zabiegał w Brukseli, aby pieniądze  OFE traktowane były przez Komisję Europejską jako aktywa sektora  finansów publicznych, tj. aby pomniejszały dług, zamiast go powiększać.  Komisja Europejska proponuje Polsce kompromis polegający na zwiększeniu  dopuszczalnego deficytu z 3 do 4 proc. PKB i stopniowym (w ciągu 5 lat)  wyprowadzaniu środków OFE poza sektor finansów publicznych. Rząd uznaje  te propozycje za niewystarczające. Być może nasze postulaty dotyczące  OFE staną się kartą przetargową na grudniowym szczycie UE, gdy kanclerz  Merkel zechce przeforsować swoje propozycje?
Jedno jest pewne - w  sytuacji tak wysokiego zadłużenia, do jakiego doprowadził rząd, i to w  dużej mierze zadłużenia w walutach obcych, własnych mechanizmów  zabezpieczenia przed kryzysem nie mamy wiele. Rezerwy walutowe NBP,  elastyczna linia kredytowa z MFW oraz transakcje swapowe resortu  finansów mogą okazać się niewystarczające w starciu ze światową  spekulacją.
Małgorzata Goss 
Nasz Dziennik 2010-12-01
Autor: jc
